niedziela, 27 marca 2011

W sobotnie popołudnie dobrze jest odetchnąć po całym tygodniu biegania i patrzenia w ekran komputera. Ot tak, żeby do końca nie ogłupieć. Szare komórki w końcu też potrzebują odpoczynku. Usilnie myślałam całe przedpołudnie, mając na względzie nie do końca przyjazną wcześniejszym planom prognozę pogody. Szczęście postanowiło jednak zostać z nami i pozostawić ten dzień bez deszczu. 


Czas spędzany w babskim gronie zawsze sprowadza się do jednego. Na myśli oczywiście mam jedzenie. Nie tylko jest to uczta dla kubków smakowych, ale i dla oka. Wczorajsze menu zawierało więc w sobie produkty nietuzinkowe, o wyjątkowym smaku, na których widok i smak nie sposób zareagować inaczej niż wydając ten niekontrolowany odgłos zachwytu, będący przedłużeniem literki "M". Chleb z suszonymi pomidorami, humus, szynka parmeńska, ogrom warzyw, grillowane ziemniaki i gorący, wyjęty z rozgrzanego węgla camembert. Wszystko oczywiście zakrapiane francuskim winem. 











sobota, 12 marca 2011

Dni ostatnio są trochę cięższe niż zwykle. 

Takie dni są podobno po to, 
żeby doceniać te dobre 
<cliché>


K. one day with you is like twenty days of recovery.