czwartek, 8 września 2011

Przyszła jesień i przyszły jesienne deszcze. Szmaciaki więc chyba w kąt i czas najwyższy przerzucić się na cięższą artylerię obuwniczą. Spacer w szmaciakach jednakowoż odbyłam, 1800m kałużami z Placu Małachowskiego na Chmielną. Ta jesień różni się od kilku poprzednich: Warszawa a nie Stirling, kawalerka a nie dzielone mieszkanie, gadanie do komputera i wino przez skajpa a zamiast czwartkowego Tamsa czwartkowe nic. Innymi słowy, raz na wozie raz pod wozem. Cały czas ta cholerna żaluzja, która uderza o okno z niewiadomych powodów. Założyłam dres i tak siedzę i obmyślam jakiś plan na siebie. Podobno brak planu to też jakiś plan... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz