niedziela, 6 listopada 2011

No to pierwszy spacer odbyłam. Fakt, że musiałam sobie za niego zapłacić zagwarantował rzadsze wypady w przyszłości. Ogólnie pięknie, nie ukrywam, szczególnie w zakamarkach gdzie nie ma spacerujących rodzin z dziećmi, par i innych tym podobnych. Obowiązkowym punktem w nadchodzących dniach jest jeszcze sam pałac, dziś już niestety nieczynny. 

Foty, no nudne, ale są i pokazują gdzie jagod bywa obecnie. Mieszka się dobrze, dwa permanentnie rozłożone łóżka, piekarnik i Corona w lodówce całkowicie zaspokajają moje potrzeby. Wieczorne przebieżki (w końcu mam na nie idealne miejsce) i brak ciągłego dostępu do ciast w Green Coffee może pozwolą trochę zwalczyć zimowy schab. Muszę szybko znaleźć jakiś drogowy bajzel, rury, kostki i pozdzierane mury a będzie trochę lepiej. Zbyt wielki natłok estetycznych budyneczków Wilanowa też nie działa na mnie najlepiej. Podobno jak się poukłada na zewnątrz to w środku też automatycznie robi się jakiś większy porządek, ale ja muszę mieć chyba trochę niepoukładane na obu płaszczyznach. Na razie burdel mi towarzyszy i jest to towarzysz jedyny.


W świecie Simsów.











Zestaw na dziś: parówki, piwo, kakao, sałatka i ciastka. Może przetrwam.
Dziękuję, pozdrawiam.

piątek, 30 września 2011

Powietrze zrobiło się ostrzejsze i oddycha się jakoś tak inaczej. Kurtki i płaszcze już wyjęte z szaf i znów można owinąć się o poranku szalem a do ręki wziąć kubek gorącej kawy. I ludzie wyglądają jakoś tak inaczej, tak jakby wszyscy oddychali świeższym powietrzem i wszyscy byli trochę szczęśliwsi. Uwielbiam tę porę roku bo to taka zmiana po lecie. Bo lato przychodzi, razem z nim słońce, ciepło i jasnoniebieskie niebo. Ale nie ma w tym nic specjalnego, nic takiego co czuje się w całym ciele jak wtedy, kiedy przychodzi jesień. Kolor nieba zmienia się z płowego w niesamowity niebieski, wiatr jest zupełnie inaczej odczuwalny a spadające liście mienią się w słońcu. 

Zmieniły się poranki i wieczory i bardziej brakuje mi teraz gór, bo choć tu też widać zmiany, nie ma nic piękniejszego niż góry jesienią. Multum kolorów, przeplatające się żółcie, czerwienie i zielenie i ten spokój, o który tak tutaj ciężko. Tak więc z utęsknieniem czekam na kolejny weekend w Skibogrodzie.

A ten ostatni - pomimo zwalczania choroby - przepiękny :) 










czwartek, 8 września 2011

Przyszła jesień i przyszły jesienne deszcze. Szmaciaki więc chyba w kąt i czas najwyższy przerzucić się na cięższą artylerię obuwniczą. Spacer w szmaciakach jednakowoż odbyłam, 1800m kałużami z Placu Małachowskiego na Chmielną. Ta jesień różni się od kilku poprzednich: Warszawa a nie Stirling, kawalerka a nie dzielone mieszkanie, gadanie do komputera i wino przez skajpa a zamiast czwartkowego Tamsa czwartkowe nic. Innymi słowy, raz na wozie raz pod wozem. Cały czas ta cholerna żaluzja, która uderza o okno z niewiadomych powodów. Założyłam dres i tak siedzę i obmyślam jakiś plan na siebie. Podobno brak planu to też jakiś plan... 

środa, 7 września 2011

Czasem budzę się z czymś w głowie. Dziś zdarzyło się tak, że całą noc śniło mi się właśnie to.



wtorek, 23 sierpnia 2011

As below.




Wszystkiego dobrego Agatko!
:*







Y gracias chicas!







 I dziękuję też za resztę weekendu.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Italia!!!

Wreszcie upragnione wakacje!! Krótko, ale za to jak :) Milano, Verona, Bergamo. Kawa, owoce morza, białe wino. Pociągi i piękne widoki za ich oknami. Opalanie na balkonie i Lancaster :)

Wnioski po podróży: Włosi kochają modę, jedzenie i sex. Miłość, o której tak dużo mówią, nie ma dla nich większego znaczenia. Mają przepiękny język. Są głośni. Kiedy mówią, brzmią, jakby śpiewali. Są przez to niesamowicie pociągający. Wyczuwa się u nich pasję i są niesamowicie seksowni, ale to nie piękno. Kraj, w którym chętnie spędzę kolejne wakacje i kraj, w którym nie mogłabym żyć.













wtorek, 12 lipca 2011

Widok z okna. Jedni mają ładniej, inni trochę mniej ładnie. Zależnie od chwili należę raz do jednych, raz do drugich. Brud, neony, zmieniające się twarze, beton. Za oknem mam też hałas, który czasem nie daje mi spać, od którego czasem chcę uciec. Ten sam hałas daje mi czasem poczucie, że nie jestem sama, innym razem osamotniając mnie kompletnie. Nic już nie mówiąc, tak widziałam to przed chwilą i tym właśnie postanowiłam się podzielić.






środa, 6 lipca 2011

Ten spóźniony.

Trochę się wydarzyło. Fakt. Nawet sama nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć. Jak zawsze w głowie tworzy mi się burdel możliwy do posprzątania tylko przez niewielu wytrwałych. Ale nie po to to wszystko. Zapsuty komp powodem był przestoju ogólnego. Teraz mam już nowe, piękne cacko i zaczynam ponowne korzystanie. Ze Szkocji wróciłam, w domu posiedziałam tydzień i ruszyłam dalej. Siedzę sobie teraz w tej Warszawie a przeżycie to dziwne. Choć być nie powinno. Przecież tyle już razy zmieniałam miejsce zamieszkania. Zawsze jakoś to wszystko leciało, samotność wiadomo, na początku wyczuwalna bardzo, później już coraz mniej. Ale tu jest inaczej, tak jakby łatwiej było mi dogadać się ze zbitką ludzi z innych krajów niż z tego, z którego pochodzę. Nie wiem, może było łatwiej bo wtedy wszyscy byliśmy w tej samej sytuacji, może nie. Okres próbny, minimalizm przeprowadzkowy, mieszkanie prawie puste. Jadam sama, wino też piję sama. I do kina chodzę sama. A kontakt tylko powierzchowny, żeby za dużo nie powiedzieć. Czasu może nie minęło wiele, ale w małej klatce zwanej kawalerką on jakoś zwalnia i rozciąga się jak guma.
Kobiety mojego życia rozproszyły się po świecie, każdy jakoś, coś, gdzieś sobie układa. Mężczyźni mojego życia są to tu, to tam. Wszyscy już tylko na telefon. Każdy za każdym tęskni i widuje coraz mniej. Zmiany w wyglądzie przy każdym spotkaniu są coraz bardziej widoczne. Tylko co robi się teraz, kiedy znów jest się samemu? Banały łatwo się mówi, wszystkie wytarte frazy, które nic nei zmienią. Każdy chętnie ich słucha, bo może uda się uwierzyć, może naprawde wszystko samo się ułoży i będzie jak w bajce, gdzie żyli długo i szcczęśliwie.
Na dziś skończę, plączę się bez sensu. Może nastrój dnia jutrzejszego pozwoli na trochę pozytywów.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Chiny. 

Obserwacja ludzi, niespotykane jedzenie i przeróżne spotkania. Jak zwykle czasu typowo turystycznego niewiele między konferencją a spotkaniami. Po rezerwacji biletów okazało się jednak, że festiwal Qing Ming, czyli tamtejsze Święto Zmarłych, odbywa się w czasie naszej wizyty. Dwa dni zwiedzania, score!

Fascynacja Zachodem zaszła już chyba za daleko i nie jest możliwa do opanowania. Wieżowce z możliwością zaparkowania samochodu na entym piętrze, neony straszące jaskrawym światłem na każdym rogu. Do tego uśmiechy od ucha do ucha czyli taki  "Amerykański Sen" trochę w wersji chińskiej. 

Kapitalizm i komunizm w jednym. Mieszanka wybuchowa i bardzo trudna do zdefiniowania.

W każdym razie było tak...








Ukradkiem przez szybę najsławniejsze pierożki z krewetkami w Szanghaju :)


Wizyta w uliczce z jedzeniem. 

Stragan z owocami i grillowane pyszności.





Bund. Bez statywu trochę ciężko jednakowoż.


Wizyta w Świątyni Jing`an.








Ulica w Szanghaju o poranku.



Dzień wolny, czyli zewnętrzny.





Herbaciany raj!


Gorące źródła.